sobota, 14 maja 2016

One More Chance 2

Już od dwóch godzin byłam w Nibylandii. Zdążyłam się przywitać z domownikami i rozpakować swoje rzeczy.
Biedny Michael od razu udał się do sypialni. Widziałam, że był bardzo zmęczony.
- Gdzie jest Michael?! Muszę z Nim porozmawiać! - usłyszałam, jak ktoś mocno wali dłonią w drzwi.
- Śpi! Dopiero teraz przypomniałeś sobie o bracie? Brawo! - wpuściłam brata Michael'a. Jak mu tam było?  Chyba Randy...
- Gdzie śpi?! - widziałam,  że był bardzo zły.
- Po co tu przyjechałeś?
- Po pieniądze. Pożyczyłem mu i chcę,  żeby mi je oddał.
- Serio? - zaczęłam się śmiać. - Michael NIGDY nie pożyczał od Ciebie pieniędzy, bo niby po co,  skoro ma własne? - mężczyzna się zarumienił.  Jednak nie był to rumieniec wstydu,  a wściekłości. Podszedł do mnie,  a ja przestałam się śmiać. Wyrwał z moich dłoni kule i rzucił je w bok.
- Posłuchaj mała suko...
- Randy... Jesteś pijany. odejdź, zanim zrobisz coś głupiego. Dobrze ci radzę. - powiedziałam próbując się od niego oddalić, jednakże nie mając kul nie mogłam nic zrobić.
- Posłuchaj mnie. Albo odda mi kasę...
- Której mu i tak nie dałeś. - wtrąciłam się.
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął.
- NIE! Teraz Ty mnie posłuchaj! Albo opuścisz ten dom i wytrzeźwiejesz, albo zawołam ochronę i oni się tobą zajmą. - zrobiłam krok w tył. Szybko schyliłam się i podniosłam swoje kule. Tymczasem mężczyzna niepewnym krokiem ominął mnie. Poszłam za nim. Zatrzymał się przy drzwiach sypialni. Ponownie zaczął walić dłońmi i krzyczeć.
- Obudzisz go! - próbowałam jakoś powstrzymać Randy'ego, ale nic z tego.  Znowu zostałam zwyzywana od suk.
- Przestań wyzywać moją żonę! - w drzwiach stanął Michael. Jego głos...  Nie poznałam go. Taki gruby...
- Michael... -mruknęłam, ale ten mnie zignorował i wpatrywał się w swojego brata.
- Oddaj mi pieniądze idioto!
- Jakie kurwa pieniądze?  Niczego od Ciebie nie brałem!
Mój Michael i przekleństwa... Dziwne...
Nasze spojrzenia się spotkały. Chciałam do niego podejść, jednak kiedy zrobiłam krok, ten powstrzymał mnie gestem dłoni.
- Brałeś je! Okrągły milion dolarów!
- Jeszcze raz powiem, może dotrze to do twojego chorego łba. Nigdy... nie... tknąłem... twojej...  kasy! Czy to tak trudno zrozumieć?! - z każdym wymawianym słowem mówił coraz głośniej.
- Mickey... Uspokój się... Jest pijany. - zaczęłam delikatnie.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - podskoczyłam. Jeszcze nigdy tak na mnie nie krzyknął.
- Ale ja...
- Zamknij się ci powiedziałem! - podszedł do mnie. Uniósł lewą dłoń i zamachnął się. Ja, chcąc uniknąć uderzenia, przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam głowę.
Uderzy mnie,  czy nie?  Zamknęłam oczy. Czekałam chwilę. Nic. Zamiast uderzenia usłyszałam śmiech. Zaczęłam płakać.
-  I czemu ryczysz? Boisz się mnie. - mruknął. - To dobrze.
Z czym tak dobrze? - pomyślałam. - Z tym, że omal mnie nie pobiłeś?
Co mu się stało?  Przez całe nasze małżeństwo jeszcze nigdy się nie zachowywał tak, jak dzisiaj...
Odepchnęłam go lekko i nie myśląc o swojej kontuzji i bólu pobiegłam do pokoju Charlie. Będąc tam zamknęłam drzwi i nadal płacząc osunęłam się na podłogę. Podkuliłam nogi i schowałam twarz w dłoniach.
Nagle usłyszałam, jak moje dziecko wstaje z łóżeczka. Usłyszałam ciche:
- Mamusiu.
- Tak kochanie? - próbowałam powstrzymać płacz. Nie chciałam,  aby moje własne dziecko widziało mnie w takim stanie.
- Ciemu płaczesz? - wzięłam dziewczynkę na kolana.
- Mamusia nie płacze.  Tylko coś mi do oka wpadło. - wytarłam łzy. - Wiesz co?  Jutro pojedziemy do babci!  Pewnie dawno u niej nie nocowałaś, co?
Charlie przytaknęła, natomiast ja się uśmiechnęłam. Mała już była taka duża...i z buzi podobna do Michaela.
- Pojedziemy z tatusiem?
- Tatuś niestety zostanie w domu. Ma baardzo dużo pracy. - musiałam kłamać.
- Tata zawse ma duzo pracy! - wykrzywiła usteczka w podkówkę.
- Kochanie... Tatuś musi pracować. Gdyby tego nie robił,  to nie miałabyś zabawek. Kiedy podrośniesz,  to zrozumiesz. - poczułam,  jak moja córka się do mnie tuli. Wstałam i zaniosłam ją do łóżeczka. Po minucie otworzyłam drzwi.  Na korytarzu nikogo nie było.  Wyszłam z pokoju i dotarłam do sypialni.  Pchnęłam lekko ogromne drzwi. Rozejrzałam się i zauważyłam Michaela w łóżku.  Znowu spał.  Nie chciałam go więcej widzieć. Nie po tym wszystkim.
To koniec.

*****
Otworzyłem oczy. Ręką szukałem Kate. Niestety druga połowa łóżka była zimna. Odwróciłem tam głowę.  Pościel była nietknięta. Wstałem. Moje spojrzenie padło na szafkę nocną.  Na niej,  tuż przy lampie były leki.
- Cholera...  Co ja mogłem narobić? - starałem sobie wszystko przypomnieć, ale w głowie miałem kompletną pustkę. - Ale skoro obudziłem się we własnym łożu,  to nie może być aż tak źle. - powiedziałem i zacząłem się ubierać.
Wychodząc z pomieszczenia poczułem smakowity zapach. Idąc za tym zapachem dotarłem do kuchni. Moja kobieta stała tyłem do mnie, a przodem do okna i przygotowywała śniadanie. Wyglądała cudownie w samym szlafroku. Pewnie pod nim nic nie miała. Kiedy tylko o tym pomyślałem, to przygryzłem dolną wargę.
- Czemu nie spałaś razem ze mną?  - zapytałem, kiedy stanąłem za nią i chciałem ją pocałować.  Wzdrygnęła się.  Zaczęła szybciej oddychać.
- Ej. Co się stało?
Nic.  Cisza. Zero odzewu.
- Kochanie?  Jeśli coś zrobiłem wczoraj nie tak, to mi to po prostu powiedz.
Znowu cisza.
Wreszcie się odwróciła. Wystraszyła się mnie... Widziałem to w jej oczach.  Znowu chciałem ją pocałować,  ale kobieta odwróciła głowę.
- Co zrobiłem?  Ja wziąłem leki i...nic nie pamiętam. - zacząłem się jąkać. - Przepraszam... - byłem przerażony. A co jeśli... E nie. Nie zrobiłbym tego...
- Jeszcze dzisiaj zabieram małą i wyjeżdżam.
- Proszę... Nie... Tylko nie to... Nie zostawiaj mnie samego... - padłem na kolana i dłońmi objąłem jej długie nogi. - Powiedz, co ja zrobiłem?
- Najpierw krzyczałeś na mnie,  potem chciałeś mnie uderzyć, a kiedy tego nie zrobiłeś,  zacząłeś się ze mnie śmiać. - Co?! Ja?! Nie...
- Przepraszam... Słyszysz?  Przepraszam! Ja nie... - zacząłem płakać.  - mała... Nie możesz mi tego zrobić.  Ja nie mam kontroli nad tym... To jest silniejsze. Proszę... Zostań. Nie chcę być sam. Kocham cię...
- Gdybyś mnie faktycznie kochał,  to byś nie chciał mnie uderzyć!



****
Kolejny zapychacz.  Nie bijcie?  XD


środa, 4 maja 2016

One More Chance 1

Siedziałam w samolocie. Obok mnie siedziało dwóch ochroniarzy: Miko i Jack. Wracałam z rehabilitacji. Po wypadku moja noga dosyć często odmawiała posłuszeństwa. Ćwiczenia w Niemczech nieco ją wzmocniły. Mimo to i tak przez jakiś czas będę musiała poruszać się o kulach.
Bardzo się stęskniłam za Michaelem i Charlie... Nie było dnia, żebym o nich nie myślała.
Będąc w Niemczech poznałam wielu wspaniałych ludzi. Nie wiedzieli kim jestem, ponieważ używałam fikcyjnych danych osobowych. Mam nadzieję,  że kiedyś jeszcze spotkam się z moimi przyjaciółmi...
- Ile jeszcze będziemy lecieć? - zapytałam tępo wpatrując się w sufit.  Musiałam szeptać,  ponieważ siedziałam w pasażerskim samolocie.  Żaden z pasażerów, oprócz ochrony, nie mógł wiedzieć, że leci z żoną samego Michaela Jacksona. Również dlatego byłam przebrana za starszą panią. Miałam na sobie luźne ciuchy, przyklejone zmarszczki i siwą perukę. Na nosie miałam duże okulary.  - Ileee jeeszczeee? - zaczęłam lamentować. Nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Jeden z ochroniarzy odebrał. Po minucie wstał i udał się w stronę łazienki,  która była na samym końcu samolotu.
Kiedy Miko długo nie wracał,  zaczęłam się martwić. Może coś się stało Charlie, lub Michaelowi?
- Proszę pani... - usłyszałam czyjś głos. - Tak? - odwróciłam się.
- Czy wie pani, że Michael Jackson został aresztowany? - głos ten należał do dziewczynki, która siedziała przede mną.
- Co? Mogłabyś powtórzyć?  Wiesz... Jestem stara i mam problem ze słuchem... - powiedziałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie
To musiała być pomyłka. Zresztą... Dziecko nie musiało już powtarzać. W ekranie umieszczonym na oparciu fotela dziewczynki leciały akurat wiadomości. Dziennikarka opowiadała o powodach aresztowania mojego męża.
Oniemiałam. Mój facet... Mój Michael?  Usłyszałam dźwięk wiadomości. Wyjęłam z torebki telefon. No tak... Jak mogłam zapomnieć... Żeby rozmawiać z Michaelem musiałam dostać nowy numer. Moje dane dosłownie z prędkością światła rozeszły się po świecie. Dziennie dostawałam setki wiadomości. Jedni pytali się o Michaela,  inni o dziecko,  a jeszcze inni opisywali swoje marzenia senne z moim Michaelem, co było...obrzydliwe...
Odblokowałam ekran. W tej chwili wrócił Miko.
- Z kim rozmawiałeś? - schowałam urządzenie i badawczym wzrokiem popatrzyłam na mężczyznę. Zarumienił się lekko, ale nic nie odpowiedział.
- Zadałam pytanie...
- Z mamą Michaela. Mówiła,  że oskarżyli go i że siedzi w areszcie.
- To to już wiem... Kiedy wyjdzie?
- Jak ktoś wpłaci kaucję.
- Ile chcą? - Miko spojrzał się na mnie. Od razu wiedziałam,  że cena będzie bardzo wysoka. - Jak już wylądujemy, to wpłacisz pieniądze.

****

- Lewy profil... Prawy profil... Dobrze. Teraz niech pan przejdzie do pokoju przesłuchań. - poczułem,  jak ktoś mało delikatnie popycha mnie.
- Spokojnie...  Sam pójdę. - mruknąłem. - Wreszcie dowiem się o co chodzi?  - zapytałem,  gdy wreszcie dotarłem na wskazane miejsce. Pokój nie był duży i tak jak w poprzednim pomieszczeniu, było ciemno. Jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca na stoliczku. Zero okien,  obrazów,  czy czegokolwiek. Tylko stolik,  lampka i dwa krzesła. Siadając na jednym z nich zauważyłem plik kartek.
Policjanci, którzy szli za mną stanęli w drzwiach i zaczęli rozmawiać między sobą.
- Kogo my tutaj mamy? - usłyszałem szyderczy śmiech. Wszedł ktoś nowy. Nic nie odpowiedziałem. Po co miałem się jeszcze bardziej denerwować? - Wiesz dlaczego tutaj się znalazłeś? - Mężczyzna usiadł naprzeciw mnie i zaczął przeglądać kartki. - pan Michael Joseph Jackson.  - zaczął czytać. - Urodzony dnia dwudziestego dziewiątego sierpnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku. Mieszkał pan w Gary, w stanie Indiana, a obecnie zamieszkuje pan swoje rancho?
- Tak.
- Jest pan żonaty?
- Tak.
- Ponowię pytanie. Wie pan dlaczego tutaj jesteśmy?
- Nie. Nikt nie raczył mnie o tym poinformować... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Możecie mnie wreszcie rozkuć?
- Tak.
Po chwili poczułem, że moje dłonie są wolne. Mimowolnie zacząłem masować obolałe miejsca.
- A więc... Został pan oskarżony o molestowanie nieletniego.
- CO?! - osłupiałem. Kto?  Ja? Nie... - To musi być pomyłka... Nie... To nieprawda... Ja nigdy bym nie tknął nikogo wbrew jego woli,  a co dopiero dziecka...
- Gavin Arvizo.  Mówi to coś panu?
Gavin... Gavin... Coś mi świtało.
- Był podobno u pana. - Tak... Teraz sobie wszystko przypomniałem...  Ostatnio jak był u mnie, to dziwnie się zachowywał. Chciał się do mnie przytulać,  spać w jednym łóżku... Jak mógł?
Schowałem twarz w dłoniach i powiedziałem cicho:
- Tak. On był u mnie kilka razy, ale nic mu nie zrobiłem... Jeszcze raz powtórzę: nigdy bym nie tknął dziecka!
- Co pan robił dnia dwudziestego dziewiątego lutego tego roku?
- Co ja robiłem?  Około siódmej rano wstałem,  zjadłem i...
- A w skrócie? Niech pan spojrzy na mnie i odpowie. - jak kazał,  tak zrobiłem.
- Całe przedpołudnie bawiłem się z moją córką. Około godziny czternastej chłopak przyjechał do mnie. Na początku graliśmy w gry,  a wieczorem oglądaliśmy film.  Tyle.
- A gdzie spał?  - funkcjonariusz wyjął z kieszeni długopis i zaczął wszystko notować.
- W moim łóżku,  ale ja spałem na podłodze!
- Ja znam inną wersję. - skończył notować.
- Słucham...
- Spał pan z nim w jednym łóżku, a w nocy zaczął pan chłopaka dotykać.
- CO?! - wstałem i od razu tego pożałowałem. Kiedy tylko moje nogi się wyprostowały, przy mnie pojawili się funkcjonariusze i natychmiast brutalnie posadzili mnie na krześle.  Jeden z nich wyjął kajdanki i ponownie byłem skuty. - Przecież mówiłem już panu kilka razy... Nie zrobiłem tego!  Chłopak spał w moim łóżku,  a ja spałem na podłodze. - zacząłem spokojnie. - Nie dotykałem go!
- Oj chyba tutaj sobie posiedzimy... - mruknął mężczyzna.
- Rozkujcie mnie... Nie jestem jakimś bandytą, czy co! Ostatni raz powtórzę: nic temu chłopakowi nie zrobiłem! - usłyszałem,  jak ktoś wchodzi do pokoju.  Cicha wymiana zdań z policjantami i po chwili przede mną stanęła kobieta. Nachyliła się nad policjantem i powiedziała mu coś do ucha. Po paru minutach wyprostowała się i wyszła.
- Spiszę pańskie zeznania i będzie pan wolny. Ktoś wpłacił za pana kaucję. A więc tak: pan nadal utrzymuje,  że jest niewinny? - Kto mógł to zrobić?  Chwila moment... Kate?
- Jak najbardziej. - znowu zaczął pisać.
- Nie sypiał pan z chłopcem w jednym łóżku?
- Oczywiście że nie.  Spałem na materacu obok łóżka.
- Zauważył pan dziwne zachowanie chłopaka?
- Raczej jego matki. Na siłę chciała wpakować Gavina do mojego łoża. Widziałem, że chłopak tego nie chciał. Tak było za każdym razem,  kiedy rodzina Arvizów odwiedzała moją posiadłość.  To wszystko. Mogę już wyjść? - policjant wstał i zdjął kajdanki.
- Jest pan wolny. - mruknął.
Wychodząc z posterunku policji zauważyłem moją kobietę. Stała przy czarnej limuzynie. Bez słowa podeszła do mnie i mocno przytuliła.
- Cześć mała. - uśmiechnąłem się. - Tęskniłem za Tobą,  wiesz? Kocham Cię... - przycisnąłem ją bardzo mocno. - Nie płacz... - mruknąłem, słysząc znajome pociągie noskiem. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.


*****


Przepraszam za... Takiego zapychacza xd