Już od dwóch godzin byłam w Nibylandii. Zdążyłam się przywitać z domownikami i rozpakować swoje rzeczy.
Biedny Michael od razu udał się do sypialni. Widziałam, że był bardzo zmęczony.
- Gdzie jest Michael?! Muszę z Nim porozmawiać! - usłyszałam, jak ktoś mocno wali dłonią w drzwi.
- Śpi! Dopiero teraz przypomniałeś sobie o bracie? Brawo! - wpuściłam brata Michael'a. Jak mu tam było? Chyba Randy...
- Gdzie śpi?! - widziałam, że był bardzo zły.
- Po co tu przyjechałeś?
- Po pieniądze. Pożyczyłem mu i chcę, żeby mi je oddał.
- Serio? - zaczęłam się śmiać. - Michael NIGDY nie pożyczał od Ciebie pieniędzy, bo niby po co, skoro ma własne? - mężczyzna się zarumienił. Jednak nie był to rumieniec wstydu, a wściekłości. Podszedł do mnie, a ja przestałam się śmiać. Wyrwał z moich dłoni kule i rzucił je w bok.
- Posłuchaj mała suko...
- Randy... Jesteś pijany. odejdź, zanim zrobisz coś głupiego. Dobrze ci radzę. - powiedziałam próbując się od niego oddalić, jednakże nie mając kul nie mogłam nic zrobić.
- Posłuchaj mnie. Albo odda mi kasę...
- Której mu i tak nie dałeś. - wtrąciłam się.
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął.
- NIE! Teraz Ty mnie posłuchaj! Albo opuścisz ten dom i wytrzeźwiejesz, albo zawołam ochronę i oni się tobą zajmą. - zrobiłam krok w tył. Szybko schyliłam się i podniosłam swoje kule. Tymczasem mężczyzna niepewnym krokiem ominął mnie. Poszłam za nim. Zatrzymał się przy drzwiach sypialni. Ponownie zaczął walić dłońmi i krzyczeć.
- Obudzisz go! - próbowałam jakoś powstrzymać Randy'ego, ale nic z tego. Znowu zostałam zwyzywana od suk.
- Przestań wyzywać moją żonę! - w drzwiach stanął Michael. Jego głos... Nie poznałam go. Taki gruby...
- Michael... -mruknęłam, ale ten mnie zignorował i wpatrywał się w swojego brata.
- Oddaj mi pieniądze idioto!
- Jakie kurwa pieniądze? Niczego od Ciebie nie brałem!
Mój Michael i przekleństwa... Dziwne...
Nasze spojrzenia się spotkały. Chciałam do niego podejść, jednak kiedy zrobiłam krok, ten powstrzymał mnie gestem dłoni.
- Brałeś je! Okrągły milion dolarów!
- Jeszcze raz powiem, może dotrze to do twojego chorego łba. Nigdy... nie... tknąłem... twojej... kasy! Czy to tak trudno zrozumieć?! - z każdym wymawianym słowem mówił coraz głośniej.
- Mickey... Uspokój się... Jest pijany. - zaczęłam delikatnie.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - podskoczyłam. Jeszcze nigdy tak na mnie nie krzyknął.
- Ale ja...
- Zamknij się ci powiedziałem! - podszedł do mnie. Uniósł lewą dłoń i zamachnął się. Ja, chcąc uniknąć uderzenia, przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam głowę.
Uderzy mnie, czy nie? Zamknęłam oczy. Czekałam chwilę. Nic. Zamiast uderzenia usłyszałam śmiech. Zaczęłam płakać.
- I czemu ryczysz? Boisz się mnie. - mruknął. - To dobrze.
Z czym tak dobrze? - pomyślałam. - Z tym, że omal mnie nie pobiłeś?
Co mu się stało? Przez całe nasze małżeństwo jeszcze nigdy się nie zachowywał tak, jak dzisiaj...
Odepchnęłam go lekko i nie myśląc o swojej kontuzji i bólu pobiegłam do pokoju Charlie. Będąc tam zamknęłam drzwi i nadal płacząc osunęłam się na podłogę. Podkuliłam nogi i schowałam twarz w dłoniach.
Nagle usłyszałam, jak moje dziecko wstaje z łóżeczka. Usłyszałam ciche:
- Mamusiu.
- Tak kochanie? - próbowałam powstrzymać płacz. Nie chciałam, aby moje własne dziecko widziało mnie w takim stanie.
- Ciemu płaczesz? - wzięłam dziewczynkę na kolana.
- Mamusia nie płacze. Tylko coś mi do oka wpadło. - wytarłam łzy. - Wiesz co? Jutro pojedziemy do babci! Pewnie dawno u niej nie nocowałaś, co?
Charlie przytaknęła, natomiast ja się uśmiechnęłam. Mała już była taka duża...i z buzi podobna do Michaela.
- Pojedziemy z tatusiem?
- Tatuś niestety zostanie w domu. Ma baardzo dużo pracy. - musiałam kłamać.
- Tata zawse ma duzo pracy! - wykrzywiła usteczka w podkówkę.
- Kochanie... Tatuś musi pracować. Gdyby tego nie robił, to nie miałabyś zabawek. Kiedy podrośniesz, to zrozumiesz. - poczułam, jak moja córka się do mnie tuli. Wstałam i zaniosłam ją do łóżeczka. Po minucie otworzyłam drzwi. Na korytarzu nikogo nie było. Wyszłam z pokoju i dotarłam do sypialni. Pchnęłam lekko ogromne drzwi. Rozejrzałam się i zauważyłam Michaela w łóżku. Znowu spał. Nie chciałam go więcej widzieć. Nie po tym wszystkim.
To koniec.
*****
Otworzyłem oczy. Ręką szukałem Kate. Niestety druga połowa łóżka była zimna. Odwróciłem tam głowę. Pościel była nietknięta. Wstałem. Moje spojrzenie padło na szafkę nocną. Na niej, tuż przy lampie były leki.
- Cholera... Co ja mogłem narobić? - starałem sobie wszystko przypomnieć, ale w głowie miałem kompletną pustkę. - Ale skoro obudziłem się we własnym łożu, to nie może być aż tak źle. - powiedziałem i zacząłem się ubierać.
Wychodząc z pomieszczenia poczułem smakowity zapach. Idąc za tym zapachem dotarłem do kuchni. Moja kobieta stała tyłem do mnie, a przodem do okna i przygotowywała śniadanie. Wyglądała cudownie w samym szlafroku. Pewnie pod nim nic nie miała. Kiedy tylko o tym pomyślałem, to przygryzłem dolną wargę.
- Czemu nie spałaś razem ze mną? - zapytałem, kiedy stanąłem za nią i chciałem ją pocałować. Wzdrygnęła się. Zaczęła szybciej oddychać.
- Ej. Co się stało?
Nic. Cisza. Zero odzewu.
- Kochanie? Jeśli coś zrobiłem wczoraj nie tak, to mi to po prostu powiedz.
Znowu cisza.
Wreszcie się odwróciła. Wystraszyła się mnie... Widziałem to w jej oczach. Znowu chciałem ją pocałować, ale kobieta odwróciła głowę.
- Co zrobiłem? Ja wziąłem leki i...nic nie pamiętam. - zacząłem się jąkać. - Przepraszam... - byłem przerażony. A co jeśli... E nie. Nie zrobiłbym tego...
- Jeszcze dzisiaj zabieram małą i wyjeżdżam.
- Proszę... Nie... Tylko nie to... Nie zostawiaj mnie samego... - padłem na kolana i dłońmi objąłem jej długie nogi. - Powiedz, co ja zrobiłem?
- Najpierw krzyczałeś na mnie, potem chciałeś mnie uderzyć, a kiedy tego nie zrobiłeś, zacząłeś się ze mnie śmiać. - Co?! Ja?! Nie...
- Przepraszam... Słyszysz? Przepraszam! Ja nie... - zacząłem płakać. - mała... Nie możesz mi tego zrobić. Ja nie mam kontroli nad tym... To jest silniejsze. Proszę... Zostań. Nie chcę być sam. Kocham cię...
- Gdybyś mnie faktycznie kochał, to byś nie chciał mnie uderzyć!
****
Kolejny zapychacz. Nie bijcie? XD
Biedny Michael od razu udał się do sypialni. Widziałam, że był bardzo zmęczony.
- Gdzie jest Michael?! Muszę z Nim porozmawiać! - usłyszałam, jak ktoś mocno wali dłonią w drzwi.
- Śpi! Dopiero teraz przypomniałeś sobie o bracie? Brawo! - wpuściłam brata Michael'a. Jak mu tam było? Chyba Randy...
- Gdzie śpi?! - widziałam, że był bardzo zły.
- Po co tu przyjechałeś?
- Po pieniądze. Pożyczyłem mu i chcę, żeby mi je oddał.
- Serio? - zaczęłam się śmiać. - Michael NIGDY nie pożyczał od Ciebie pieniędzy, bo niby po co, skoro ma własne? - mężczyzna się zarumienił. Jednak nie był to rumieniec wstydu, a wściekłości. Podszedł do mnie, a ja przestałam się śmiać. Wyrwał z moich dłoni kule i rzucił je w bok.
- Posłuchaj mała suko...
- Randy... Jesteś pijany. odejdź, zanim zrobisz coś głupiego. Dobrze ci radzę. - powiedziałam próbując się od niego oddalić, jednakże nie mając kul nie mogłam nic zrobić.
- Posłuchaj mnie. Albo odda mi kasę...
- Której mu i tak nie dałeś. - wtrąciłam się.
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął.
- NIE! Teraz Ty mnie posłuchaj! Albo opuścisz ten dom i wytrzeźwiejesz, albo zawołam ochronę i oni się tobą zajmą. - zrobiłam krok w tył. Szybko schyliłam się i podniosłam swoje kule. Tymczasem mężczyzna niepewnym krokiem ominął mnie. Poszłam za nim. Zatrzymał się przy drzwiach sypialni. Ponownie zaczął walić dłońmi i krzyczeć.
- Obudzisz go! - próbowałam jakoś powstrzymać Randy'ego, ale nic z tego. Znowu zostałam zwyzywana od suk.
- Przestań wyzywać moją żonę! - w drzwiach stanął Michael. Jego głos... Nie poznałam go. Taki gruby...
- Michael... -mruknęłam, ale ten mnie zignorował i wpatrywał się w swojego brata.
- Oddaj mi pieniądze idioto!
- Jakie kurwa pieniądze? Niczego od Ciebie nie brałem!
Mój Michael i przekleństwa... Dziwne...
Nasze spojrzenia się spotkały. Chciałam do niego podejść, jednak kiedy zrobiłam krok, ten powstrzymał mnie gestem dłoni.
- Brałeś je! Okrągły milion dolarów!
- Jeszcze raz powiem, może dotrze to do twojego chorego łba. Nigdy... nie... tknąłem... twojej... kasy! Czy to tak trudno zrozumieć?! - z każdym wymawianym słowem mówił coraz głośniej.
- Mickey... Uspokój się... Jest pijany. - zaczęłam delikatnie.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - podskoczyłam. Jeszcze nigdy tak na mnie nie krzyknął.
- Ale ja...
- Zamknij się ci powiedziałem! - podszedł do mnie. Uniósł lewą dłoń i zamachnął się. Ja, chcąc uniknąć uderzenia, przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam głowę.
Uderzy mnie, czy nie? Zamknęłam oczy. Czekałam chwilę. Nic. Zamiast uderzenia usłyszałam śmiech. Zaczęłam płakać.
- I czemu ryczysz? Boisz się mnie. - mruknął. - To dobrze.
Z czym tak dobrze? - pomyślałam. - Z tym, że omal mnie nie pobiłeś?
Co mu się stało? Przez całe nasze małżeństwo jeszcze nigdy się nie zachowywał tak, jak dzisiaj...
Odepchnęłam go lekko i nie myśląc o swojej kontuzji i bólu pobiegłam do pokoju Charlie. Będąc tam zamknęłam drzwi i nadal płacząc osunęłam się na podłogę. Podkuliłam nogi i schowałam twarz w dłoniach.
Nagle usłyszałam, jak moje dziecko wstaje z łóżeczka. Usłyszałam ciche:
- Mamusiu.
- Tak kochanie? - próbowałam powstrzymać płacz. Nie chciałam, aby moje własne dziecko widziało mnie w takim stanie.
- Ciemu płaczesz? - wzięłam dziewczynkę na kolana.
- Mamusia nie płacze. Tylko coś mi do oka wpadło. - wytarłam łzy. - Wiesz co? Jutro pojedziemy do babci! Pewnie dawno u niej nie nocowałaś, co?
Charlie przytaknęła, natomiast ja się uśmiechnęłam. Mała już była taka duża...i z buzi podobna do Michaela.
- Pojedziemy z tatusiem?
- Tatuś niestety zostanie w domu. Ma baardzo dużo pracy. - musiałam kłamać.
- Tata zawse ma duzo pracy! - wykrzywiła usteczka w podkówkę.
- Kochanie... Tatuś musi pracować. Gdyby tego nie robił, to nie miałabyś zabawek. Kiedy podrośniesz, to zrozumiesz. - poczułam, jak moja córka się do mnie tuli. Wstałam i zaniosłam ją do łóżeczka. Po minucie otworzyłam drzwi. Na korytarzu nikogo nie było. Wyszłam z pokoju i dotarłam do sypialni. Pchnęłam lekko ogromne drzwi. Rozejrzałam się i zauważyłam Michaela w łóżku. Znowu spał. Nie chciałam go więcej widzieć. Nie po tym wszystkim.
To koniec.
*****
Otworzyłem oczy. Ręką szukałem Kate. Niestety druga połowa łóżka była zimna. Odwróciłem tam głowę. Pościel była nietknięta. Wstałem. Moje spojrzenie padło na szafkę nocną. Na niej, tuż przy lampie były leki.
- Cholera... Co ja mogłem narobić? - starałem sobie wszystko przypomnieć, ale w głowie miałem kompletną pustkę. - Ale skoro obudziłem się we własnym łożu, to nie może być aż tak źle. - powiedziałem i zacząłem się ubierać.
Wychodząc z pomieszczenia poczułem smakowity zapach. Idąc za tym zapachem dotarłem do kuchni. Moja kobieta stała tyłem do mnie, a przodem do okna i przygotowywała śniadanie. Wyglądała cudownie w samym szlafroku. Pewnie pod nim nic nie miała. Kiedy tylko o tym pomyślałem, to przygryzłem dolną wargę.
- Czemu nie spałaś razem ze mną? - zapytałem, kiedy stanąłem za nią i chciałem ją pocałować. Wzdrygnęła się. Zaczęła szybciej oddychać.
- Ej. Co się stało?
Nic. Cisza. Zero odzewu.
- Kochanie? Jeśli coś zrobiłem wczoraj nie tak, to mi to po prostu powiedz.
Znowu cisza.
Wreszcie się odwróciła. Wystraszyła się mnie... Widziałem to w jej oczach. Znowu chciałem ją pocałować, ale kobieta odwróciła głowę.
- Co zrobiłem? Ja wziąłem leki i...nic nie pamiętam. - zacząłem się jąkać. - Przepraszam... - byłem przerażony. A co jeśli... E nie. Nie zrobiłbym tego...
- Jeszcze dzisiaj zabieram małą i wyjeżdżam.
- Proszę... Nie... Tylko nie to... Nie zostawiaj mnie samego... - padłem na kolana i dłońmi objąłem jej długie nogi. - Powiedz, co ja zrobiłem?
- Najpierw krzyczałeś na mnie, potem chciałeś mnie uderzyć, a kiedy tego nie zrobiłeś, zacząłeś się ze mnie śmiać. - Co?! Ja?! Nie...
- Przepraszam... Słyszysz? Przepraszam! Ja nie... - zacząłem płakać. - mała... Nie możesz mi tego zrobić. Ja nie mam kontroli nad tym... To jest silniejsze. Proszę... Zostań. Nie chcę być sam. Kocham cię...
- Gdybyś mnie faktycznie kochał, to byś nie chciał mnie uderzyć!
****
Kolejny zapychacz. Nie bijcie? XD